Wydawało by się, że uczniowie uwielbiają koniec tygodnia, by bez żadnych wyrzutów sumienia oddać się słodkiemu nicnierobienie, odłożywszy na wieczne "jutro" nieskończone prace domowe i zaległe godziny nauki do przyszłych egzaminów. Wydawało by się. Panna Everett niesiona nieposkromioną niczym nudą siedziała na jednym z szkarłatnych foteli w Pokoju Wspólnym Gryfonów, szukając sobie zajęcia. Huncwoci wybyli gdzieś w swoim tylko znanym kierunku i nawet ten tuman Black nie drażnił jej swoją obecnością, co w tym momencie było by nawet czymś pożądanym. Skoro wśród Gryfonów nie miała kompanów, kto mógł zapewnić jej odrobinę rozrywki?
Oczywiście, panna Hanyasha.
Gdy tylko zmrok okrył hogwarckie błonia, Tanja udała się do sowiarni i wysłała krótki liścik do znajomej Ślizgonki. Przewrotny Los albo jakiś dziwny zbieg okoliczności spowodowały, że były niemal identyczne. Gdyby Tanja zaczęła ubierać się jak Tanesha i zaopatrzyła się w słynną parasolkę grozy, na której widok młodszy z Blacków uciekał, gdzie mandragory rosną, były by nie do odróżnienia.
Ubrana w ciemne ciuchy Gryfonka wyrwała się z zamkowych murów i przystanęła dopiero obok sporego głazu, który wyznaczał wejście do Zakazanego Lasu. Usiadła na nim, wyczekując kompanki niedawnego szlabanu. Wiadomo było, że Chodząca-Zmora-Tego-Zamku, Pryszczaty-Pokurcz, krócej zwany woźnym lub Filchem, miał głęboko w nosie, która z uczennic była winna rzekomego przewinienia. Obrywały po równo, zgodnie z niepisanym kodeksem Wrzoda-Na-Dupie. Jeśli jedna włóczyła się po nocy w towarzystwie Gryfonów, Ślizgonka dostawała szlaban za współudział. Jeśli druga zaś miała za sobą nieudaną próbę odnalezienia Komnaty Tajemnic, Gryfonka zaś musiała w pocie czoła szorować puchary w Izbie Pamięci. Gdzie tu sprawiedliwość?