Zarzuty o przewidywalność Niebliźniaczki odebrałyby jako najgorszą potwarz, nawet jeśli padły by z ust kogoś tak bezwartościowego jak sam woźny. O ile każde bluzgi i przekleństwa pod swoim adresem brały jako dobrą monetę, niemalże wynagrodzenie ich nikczemnych trudów, tak podważenie pomysłowości i dramatyzmu z jakim obnosiły się przy nienawiści do Wielebnego byłoby hańbą większą niż wszelkie normy złoczyńców i zwyrodnialców przewidywały. Przede wszystkim zmalałyby w oczach Huncwotów a Tanesha nie wyobrażała sobie w nich niczego innego poza błyskiem niepokoju, kiedy zjawiała się w ich bliskim towarzystwie. Everett patrząc po zaangażowaniu w każdą dywersję również popierała niepisaną zasadę ścierania im z twarzy cwanych uśmieszków, ilekroć Argus wył w niebogłosy pod adresem "klonów" kolejne oskarżenia i plugawe groźby. Dla Niebliźniaczek było to warte więcej niż ewentualna odsiadka za przemyt stwora do zamku.
Z perspektywy czasu dyrekcja najpewniej miałaby nie lada zagwozdkę próbując zakwalifikować czyn uczennic w obliczu regulaminu szkoły bo nawet przebiegły woźny nie był na tyle przekonany o nieprawości młodzieży, żeby do listy przemytowej dopisywać groźne stworzenia. W jego kaprawych oczkach zapasy z Miodowego Królestwa uchodziły za tak zaawansowaną narkomanię, że w najgorszych koszmarach nie spodziewałby się straszniejszego podarku ponad kilka pluskw i pcheł od ukochanej pani Noriss. Co innego uczniowie, gotowi postawić roczne kieszonkowe na to, że Wielebnego wyniosą z zamku nogami do przodu po tym, jak znokautuje go bądź przerazi coś gorszego niż zmatowiała powierzchnia sedesu i porzucony, brudny strój od Quidditcha.
Hanyasha charakterna z urodzenia jak i wyboru zazwyczaj wyglądała tak, że można było mieć całkiem uzasadnione podejrzenia co do szans na bliższy kontakt zakończony uszczerbkiem na zdrowiu. Przestrzeń osobista Żmii była niczym w porównaniu do jej dóbr materialnych, których potrafiła bronić równie zawzięcie jak kwoka piskląt, dla samej zasady. A co dopiero w trakcie PMS gdzie nadmiar jadu tylko czekał żeby sobie strzyknąć, najlepiej w formie agresji słownej bądź fizycznej. Pech chciał, że w takim trybie Tanesha nie rozróżniała wroga od przyjaciela, wobec czego oberwało się i Gryfonce. Pytanie gdzie był wtedy Black ze swoim ofiarnym łbem, żeby wstrząśnieniem mózgu odwrócić uwagę Ślizgonki.
"Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta" niestety nie wzięło się powiedzeniem z powietrza a z autopsji jakiegoś nieszczęśnika, którego być może i napadły kapturki. Tanesha po tym jak podrzuciła sfatygowaną kapotkę, skupiła się na dyrygowaniu ciężkimi buciorami, które wyręczały ją w zasadzeniu kopniaków. Tym samym miała czas wyłowić wzrokiem najbardziej walecznego z karakanów, który nawet po kilku kopniakach był w stanie utrzymać swój sfatygowany... kij od Quidditcha.
- Everett, spójrz. - Tanesha wskazała oskarżycielsko palcem na tego konkretnego stwora, który podejrzanie szybko gramolił się z podłoża. - Nie wiem kiedy podpierdolił pałkę, ale to oznacza, że jest sprytniejszy od reszty. I do tego kleptoman. Argusa pokurwi jak zawinie mu któregoś mopa. Bierzemy i spieprzamy! - Zarządziła Ślizgonka, celując różdżką w nadbiegającego kapturka. Ten zamarł w bezruchu, w wyjątkowo idiotycznej pozie po trafieniu zaklęciem paraliżującym.
- Stwór do wora, wór do jeziora... - Zażartowała Hanyasha ze swoim upiornym chichotem po czym jej oczy zrobiły się wielkości spodków od fliżanek do wróżbiarstwa. - Na bogów wszelakich Everett... - Szepnęła podekscytowana dopadając do Tanji i chwytając ją za nadgarstki. Musiała mieć pewność, że Niesiostra poświęci jej absolutne sto procent uwagi.
- A gdybyśmy dla odmiany go zalały zamiast spalić?
Kantorek woźnego mógł się już trząść w posadach ze strachu, kiedy w bazyliszkowych tęczówkach Ślizgonki czaiło się prawdziwe szaleństwo... a w głowie soundtrack z Titanica.